wytryskać się zdawał.
Andrzej odrzuciwszy cugle chwycił konia za grzywę, chcąc włożyć nogę w strzemię.
Tonton zazwyczaj posłuszny w chwili wsiadania, nie chciał być nim dzisiaj. Wierzgnął gwałtownie i zaczął wyprawiać skoki i rzuty różnego rodzaju z niesłychaną szybkością.
Jednocześnie owładniony gorączką niezależności, usiłował wyrwać się z rąk John’a trzymającego go na uzdzie.
— Baczność panie markizie, bądź pan ostrożnym, przestrzegał anglik.
— Puść go! zawołał Andrzej.
— Lecz, panie...
— Puść! mówię, powtórzył San-Rémo, ja tak chcę!
John spełnił polecenie.
Tonton uczuwszy się być wolnym, rzucił się jak szalony, i z błyskawiczną szybkością przesadził trawnik. Czuł że jest sam, bez jeźdźca.
Makiz lewą ręką trzymał go ciągle, za grzywę, a prawą chwycił za siodło. Przez jedną sekundę zdawał się być wleczonym przez konia.
Herminią z okrzykiem przerażenia zakryła oczy rękoma; lecz Andrzej zwrotem woltyżerskim, jaki co wieczór wykonywają stajenni cyrkowi, wykonał skok szalony, i nie dotknąwszy strzemion w oka mgnieniu usiadł na siodle.
— Brawo! wołał pan de Grandlieu, klaszcząc z całych sił. Brawo! Nie obawiaj się o Andrzeja, Herminio, dodał, jest to centaur!
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/17
Ta strona została przepisana.