— Do chaty?
— Właśnie, do chaty.
— Znasz więc pan pana Augusta?
— Któż jest ów pan August?
— Jest to piękny młody paryżanin, który przyjeżdża tu często dla rozrywki.
— Nie, nie znam go wcale, odparł Oktawiusz.
— Co, co, co? wołał przewoźnik. Gdybyś pan go nie znał, dlaczego byś płynął do niego w odwiedziny o tak późnej porze?
— Jesteś nazbyt ciekawym.
— Mówią mi to zawsze, odparł śmiejąc się rybak. Lubię dowiadywać się o wielu rzeczach, na dowód czego pragnąłbym i teraz zobaczyć co się znajduje w pańskiej portmonetce z której przed chwilą dobyłeś sto sous.
Oktawiusz spojrzał w około.
Łódź znajdowała się na samym środku Marny. Przewoźnik przestał wiosłować. Stał wsparty o rękojeść wiosła, a blade światło księżyca dostrzedz dawało niezwykłe zuchwały wyraz jego wstrętnej twarzy.
Wiemy, że Gavard był młodzieńcem odważnym, w tej chwili wszakże jedno go tylko wyłącznie pragnienie zajmowało. Chciał co rychlej dostać się na wyspę. Skutkiem tego nie odpowiadając wprost na zuchwałą zaczepkę rybaka, rzekł do niego:
— Dałem ci ile sam żądałeś. Czy uważasz, że to było za mało?
— Tak, mówiąc prawdę, było to zbyt liche wynagrodzenie.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/187
Ta strona została przepisana.