— Ileż więc żądasz?
— Chcę mieć wszystko co się znajduje w portmonetce! Dawaj ją pan co prędzej!
— Co! zawołał Oktawiusz rzuciwszy się gniewnie, jesteś więc rozbójnikiem, złodziejem?
— Ha! mój paniczu, każdy zarabia jak może, odparł łotr bezczelnie. I to rzemiosło nie do pogardzenia.
— Zawołam o pomoc.
— Spróbuj pan.
— Woźnica stojący nad brzegiem widzi nas i usłyszy moje wołanie, mówił Oktawiusz.
— Co? ów woźnica od fiakra. Ha! ha! to mój wspólnik. Podzielimy się zarobkiem.
Młodzieniec drżał z oburzenia i gniewu.
— Okoliczności zrządziły, rzekł, iż w tej chwili jesteś silniejszym nademnie.
— Spodziewałem się tego.
— Jako przymuszony, ustępuję.
— Ha! ha! jakiż to grzeczny chłopiec, prawdziwy paryżanin! zaśmiał się bandyta.
— Oto moja portmonetka.
— Rzuć ją pan na sieci.
Oktawiusz spełnił żądanie.
— A teraz dołóż pan jeszcze do tego zegarek z łańcuszkiem. mówił łotr dalej.
— Jakto, śmiesz ządać?
— Nie inaczej! a prędko!
— Ha! pomyślał spadkobierca miljonów, gdybym miał jakąkolwiek broń przy sobie, umiałbym łotrowi temu odpowiedzieć. Ale nic nie mam, nawet nożyka,
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/188
Ta strona została przepisana.