Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/19

Ta strona została przepisana.

— Świetnie! zachwycająco! wołał pan de Grandlieu. Ton ton przez ciebie kierowany nie lęka się współzawodników. Teraz jestem pewny, że będziesz zwycięzcą!
— Dzięki, za tę pochlebną dla mnie wróżbę, wyszepnął młodzieniec, patrząc na pobladłą i mocno wzruszoną Herminię.

III.

Nadszedł dzień słynnych gonitw, na których Tonton kierowany przez Andrzeja San-Rémo, miał stać się bohaterem.
Było to w drugiej połowie czerwca.
Pogoda cudownie piękna, zdawała się sprzyjać zabawie. Drobny deszczyk spadły poprzedzającej nocy, spłukał kurzawę na drogach i ochłodził powietrze.
Gonitwy miały się rozpocząć punktualnie o drugiej godzinie.
Od południa widziano już na drogach wiodących do Lantree ekwipaże różnego rodzaju. Faetony, karykle, amerykany, i wyszłe już z mody tilbury, przesuwały się szybko pomiędzy drzewami, a wesołe „dzień dobry“ wymieniano między właścicielami tych różnorodnych wehikułów.
Liczniejszą jeszcze nad powozy była młódź męzka. Prócz rodowitych jakoby dżentlemenów jadących konno z powagą, wielka liczba młodzieży objeżdżała jezioro dokoła galopem lub kłusem na wierzchowcach czystej krwi, mając za sobą dżokejów w skórzanych spodniach, w kurtach na guziki szczelnie zapiętych.
Tor oznaczonym był w odległości jednego kilometru