Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/190

Ta strona została przepisana.

— Do mijon tysięcy djabłów! zaklął z gniewem morderca. Pływa jak szczupak! I nie na żarty. Zaczekaj jednak, paniczu, ja ciebie wyłowię!
Tu, silnie popchnąwszy czółno, posunął je śladem uciekającego, a stojąc z podniesionem wiosłem, gotów był powtórnie na płynącego uderzyć.
Łódka rozbójnika mknęła lotem ptaka, zmniejszając z każdą sekundą przestrzeń, dzielącą ją od uciekającego młodzieńca. Wreszcie zbliżyła się do Oktawiusza.
Wspólnik Sariola pochwycił stosowną chwilę, wzniesione w górę wiosło spadło powtórnie, lecz uderzyło tylko w powierzchnię wody, która w tysiące kropli się rozprysła.
Oktawiusz w porę dał nurka, a łódź porwana prądem wody, oddaliła się w oka mgnieniu od miejsca, w którem on się zanurzył.
Kilka sekund upłynęło zanim morderca zdołał zatrzymać czółno i wrócić na poprzednio zajmowane miejsce, w czasie czego Oktawiusz płynął jak błyskawica.
Bandyta zaiskrzonem okiem spojrzał po powierzchni Marny, i szepnął:
— Jeżeli księżyc się schowa, wszystko przepadło! a ja okażę się blaznem!
Nagle, zielonawe zwierciadełko Marny zadrżało, i o jakie dwadzieścia kroków od łodzi znowu się wynurzyła głowa Oktawiusza.
Obecnie jednak przyszło nieszczęśliwemu chłopcu walczyć przeciw prądowi wody, by się oddalić od złowrogiej barki.
— Ha! teraz, zawołał tryumfująco morderca, teraz