od zamku, na wspanialej łące przeciętej rzeczułką, okolonej zaroślami.
Trybuny dla widzów na zielono i biało malowane, przyozdobione chorągwiami o barwach Lantre’ów, powiewały na prawo i lewo około wejścia.
Powozy ciekawych osób, które postanowiły odjechać po ukończonych gonitwach, zatrzymywały się w długiej linii porządkowe wzdłuż toru.
Około godziny pierwszej w południe dała się słyszeć w zbitym tłumie około głównych drzwi wejścia wchodzących na dziedziniec, głośna wrzawa wraz z okrzykami podziwienia.
Przedmiotem ku któremu zwracało się ogólne zaciekawienie obecnych, był powóz Victoria zaprzężony a la Daumont, w cztery rosłe czarnej maści konie, tak doskonale do siebie dobrane, jak gdyby wyszły z pod jednej formy.
Dwaj maleńcy dżokeje w białych spodniach, niebieskich atlasowych kamizelkach i czarnych aksamitnych kurtkach ze złotemi golonami, powstrzymywali zapał owych stepowców Irlandzkich, które pędząc szybko bieliły pianą stal swoich wędzideł.
Wicehrabia Armand z małżonką siedzieli w głębi owego powozu, którego niezwykłą okazałość tak podziwiał niegdyś Oktawiusz Gavard.
Herminia czarownic piękna, lecz bledsza niż zwykle, miała na sobie kostjum z jasno perłowej jedwabnej materji, podpinany czarnemi wstążkami, coś w guście wieśniaczki z obrazów Watteau.
W prawej ręce trzymała jasno perłową parasolkę
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/20
Ta strona została przepisana.