dwiema przyjaciółkami. Rozmowa opierała się na młodocianych wspomnieniach, a potem przeszła na małżeństwo Dyany.
— Dla czego nie przedstawiłaś mi swego męża, pytała Herminia.
— Dla bardzo prostej przyczyny. Przedstawienie stanie się możebnem natenczas, skoro Gontran będzie obecnym. Mój mąż nazywa się Gontranem. Piękne imię nieprawdaż?
— Bardzo piękne.
— Niema go tutaj. Wszak nic nie stracisz na oczekiwaniu. Znajdziemy go na wyścigach.
— Gdzież on jest?
— W stajniach, przy swojej Normie, ukochanej swej Normie, albo w pokojach, jakie nam przeznaczono, zajęty przebieraniem się w kostjum dżokeja o moich barwach.
— Pan de Ferier weźmie więc udział w wyścigach?
— Tak moja droga, i ztąd bardzo jestem niespokojną. Oby Bóg dał, by go nie spotkał jaki wypadek. Ma szczęście do upadków z konia mój biedny Gontran, mimo, że dzielnym jest jeźdżcem. A to ztąd pochodzi, że ma upodobanie w ujeżdżaniu dzikich koni. Jest odważnym, niebezpieczeństwo nęci go ku sobie. Pojmujesz więc moją obawę, skoro go ujrzę na siodle. Wszakże tak łatwo o złamanie ręki lub nogi.
— Nie dziwię się twej trwodze, odparła Herminia z uśmiechem. Jest to naturalnem. Kochasz swojego męża.
— Szalenie! zawołała baronowa. Może nie powinnam przyznawać się do tego, ale czyż mogę coś ukrywać
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/24
Ta strona została przepisana.