dumną trzymając go w ręku. Pan de Grandlieu posiada, miliony: mógłby ci kupie gdybyś zażądała djamenty, przy których pobladłyby klejnoty indyjskiego Nababa. Temi jednakże milionami twój mąż nie zdołałby opłacić, i sprowadzić ci za nie bukietu podobnego mojemu.
— Dla czego? Czyliż te tylko kwiaty istnieją na święcie?
— Tego nie mówię. Są inne.
— A zatem?
— Zatem, tak jak gdyby ich nie było. Nie jasne to, wszak prawda? A więc ci wytłómaczę. Słyszałaś może kiedy o panu de Prades. albo o jego nazwisku?
— Pan de Prades, powtórzyła Herminia, nie jestże to ów stary szlachcic bardzo bogaty, o którym mówią jakoby cierpiał rodzaj obłędu? Żyje on samotnie, jak powiadają, w wielkim zamku, położonym ztąd o mil kilka otoczony służącymi nie mając żony ni dzieci?
— Właśnie, ten sam. i głos opinii nader dokładnie ci go określił, z wyjątkiem, iż pan de Prades jest najzupełniej zdrów na umyśle i niema żadnego obłędu. Jest on wprost tylko maniakiem, nic więcej. Ów milioner uczuwa tylko jedną niepohamowaną miłość, do — najwyższego stopnia wyegzaltowaną namiętność, a tą jest zamiłowanie do kwiatów. Poświęca ósmą część swoich dochodów na sprowadzanie ze wszystkich stron świata najpiękniejszych i najrzadszych roślin, ponieważ rzadkość jest dlań przedewszystkiem najcenniejszym tychże przymiotem. Gdyby posłyszał, że jakiś kwiat fenomenalny wyrósł gdzieś przy łasce Bożej w jednvm egzemplarzu, opłacił by go bez wahania całym swym majątkiem.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/28
Ta strona została przepisana.