Wejście Dyany wraz z Herminią, sprawiło ogólne wrażenie.
Trudno albowiem o coś bardziej czarującego nad sprzeczność piękności jasnowłosej Herminii, z wdziękami czarnookiej pani de Ferier.
Wicchrabina i baronowa stały się w jednej chwili przedmiotem spojrzeń zebranej młodzieży.
Słyszeć się dało w krótkich przestankach drugie i trzecie uderzenie dzwonu, i pierwsze gonitwy się rozpoczęły.
Pomijając szczegóły, powiemy o nich tylko, że były świetnemi. Zaciekawienie obecnych odnosiło się do dalszych wyścigów, tak jak i interes naszej powieści.
Dano nareszcie sygnał do ukończenia tych pierwszych gonitw.
Ośmiu pierwszorzędnych wierzchowców z trudnością przy słupach przez służbę utrzymywanych, wykazywały swój zapał i niecierpliwość nerwowemi ruchami koni czystej krwi. Pomiędzy niemi odznaczał się młody debiutant Tonton, tak swoim ognistym zapałem, jak wyznać to trzeba i niekarnością zarazem. Dwóch groomów wicehrabiego uczepionych u wędzidła, z wysiłkiem go w miejscu starali się utrzymać, a chwilami jego skoki gwałtowne w górę ich podrzucały. Tonton był wspaniałym, i strasznym!
San-Rémo spokojny, milczący, oczekiwał, gładząc ręką lśniącą sierć Tontona. Wicehrabia zaś, widząc swego wychowańca tak dzikim, jak gdyby oszalałym, zaczął się obawiać. Lękał się podwójnej katastrofy, dla konia i jeźdźca.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/35
Ta strona została przepisana.