drzeja; skrzydło motyla zaledwie znalazło by przejście pomiędzy jej czołem a ustami młodzieńca przekonanego, iż ów moment psychologiczny zapowiedziany przez barona Croix-Dieu się zbliżał.
Nagle jednakże światło zabłysło w umyśle Herminii. Bohaterskim wysiłkiem pokonawszy chwilową swą słabość, odzyskała godność kobiety, a wydzierając się z objęć markiza wyjąknęła błagalnie i nakazująco razem.
— Andrzeju! znajdujemy się w obłędzie, popełniamy występek! Człowiek, któremu rzucamy tak straszną obelgę, otoczył opieką sieroce moje niemowlęctwo! Wychował mnie, nadal mi swoje nazwisko. Ciebie nazywa swym synem! Kocha cię! Spotwarzamy go pod jego własnym dachem! To nikczemnie. Nie zmuszaj mnie, ażebvm gardziła tobą i sama sobą zarazem. Trzeba się nam rozłączyć. Tak być musi. Ja tak chcę! Nie należy nam więcej widywać się z sobą.
— Rozdzielić się! zawołał San-Rémo spiorunowany tym zwrotem niespodziewanym, rozdzielić? Co mówisz? Czy dobrze zrozumiałem? Nie widywać się więcej? Jestże to możebnem Herminio?
— Tak być musi! odpowiedziała wicehrabina. Musi być. Ja tak chcę.
— Zatem obojętnie, bezlitośnie, skazujesz ranie na męki?
— Sądzisz więc, że ja również cierpieć nie będę?
— Wypędzasz mnie!
— W tem właśnie szukam ocalenia! Żadne z nas dwojga, jak widzisz, nie posiada odwagi do prowadzenia walki z sobą samym.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/74
Ta strona została przepisana.