Herminia poskoczyła ku markizowi wołając:
— Chcesz umrzeć?
— Jakto! wątpisz o tem? odpowiedział.
— Ależ miej litość nademną!
— A ty, miałaś ją dla mnie pani?
— Chcesz więc się zabić? Ja niechcę! Zabraniam ci tego!
— W tym razie słuchać nie będę, wybaczysz!
— Lecz ja cie kocham.
— Ha! ha! wypędzasz mnie? Szczególna miłość!
— A gdybym cię błagała na klęczkach?
— Będę niewzruszonym, jak pani nią byłaś! Całe moje życie mieściło się w tobie. Odsuwasz mnie nielitościwie, odejmujesz mi nawet nadzieję, żyć dłużej w takich warunkach nie mogę. Umrzeć zabitym twą nieobecnością, lub kulą z rewolweru, jest to zawsze umrzeć. Wybieram krótszą mękę.
— Andrzeju!...
— Pani...
— Niechaj ci Bóg przebaczy to tak okrutne dręczenie mnie. Pomyśl na jak straszne wystawiasz mnie tortury? Pomyśl że w dzień i w nocy głos tajemniczy szeptałby mi bezustannie: „Przez ciebie on zginął.“
— Ten głos mówiłby prawdę.
— A gdybym ci pozostawiła nadzieję, że to nasze przymusowe rozłączenie wiecznie trwać nie będzie. Gdybym ci przyrzekła kiedyś oddać mą rękę? Cóż byś uczynił?
— Czekałbym.
— Żyj więc... połączymy się z sobą.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/76
Ta strona została przepisana.