— A więc spróbuję, lecz nie przyrzekam. Nie oczekuj, Nic się nie spodziewaj.
— Pozwolisz mi przynajmniej pisywać do siebie.
— Nie, nie! zawołała żywo. Zakazuję ci! Nic, nie pisz. Nie pisz wcale!
— Dla czego?
— Dla bardzo wielu przyczyn, z których jedna wystarczy. Niepodobieństwem byłoby dla mnie odbierać twe listy sekretnie, bez wtajemniczenia służących w tę sprawę. A przyznam ci się Andrzeju, iż nad podobne upokorzenie umrzeć wołałabym raczej!
— Jakim więc sposobem dowiem się o twoim powrocie do Paryża?
— Ach! odpowiedziała rumieniąc się Herminia, pan de Grandlieu w swej wzniosłej ufności w ludzką uczciwość, on który nie przypuszcza kłamstwa, ni zdrady, o naszym powrocie sam cię powiadomi.
Andrzej powtórnie opuścił głowę.
Pomimo całej potęgi owej namiętnej miłości, ta miłość nie przygasiła w nim wrodzonej prawości jego charakteru.
— A teraz mój przyjacielu, poczęła Herminia, proszę, pozostaw mnie samą. Nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia. Dotrzymaj danego słowa. Odjedz jutro a odjeżdżając pamiętaj, że unosisz z sobą moją wdzięczność.
— Tylko wdzięczność? powtórzył młodzieniec.
— I moje serce, dodała wicehrabina głosem cichym jak westchnienie, co jednak dosłyszanem przez Andrzeja zostało.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/78
Ta strona została przepisana.