Wicehrabia poszedł do pokojów żony i ukazał się po chwili niezadowolony.
— Herminią, rzekł, prosi, aby ją przed tobą usprawiedliwić, nie zejdzie dziś na obiad.
— Byłażby pani wicehrabina cierpiącą? pytał żywo San-Rémo.
— Nie tyle cierpiącą, ile znużoną, z lekkim odcieniem migreny, rzekł Armand. Prosiłem ją aby się udała do łóżka i mam nadzieję, że jutro z rana zobaczymy ją jak zwykle zdrową i świeżą.
W rzeczy samej wicehrabina nieco blada ukazała, się nazajutrz przy śniadaniu. Jednocześnie lokaj jak zwykle wniósł na srebrnej tacy dzienniki i listy, przyniesione z poczty przez wiejskiego posłańca.
— List do ciebie mój kochany, rzekł wicehrabia do Andrzeja.
San-Rémo rzucił okiem na kopertę.
— Przeczytam to później, list na bok odkładając.
— Nie, odparł pan de Grandlieu, przeczytaj zaraz, proszę. Herminią na to pozwoli. Być może iż to rzecz pilna. Kto wie?
Andrzej rozdarłszy kopertę, przebiegł list oczyma.
List był małoznaczącym. Mimo to, młodzieniec zmiął go w swem ręku, nadając swej twarzy wyraz tak żywego niezadowolenia, że niepodobna było panu de Grandlieu tego nie zauważyć.
— Jakaś niepomyślna wiadomość? pytał z niepokojem.
— Przykra nad wyraz, odrzekł San-Rémo. Moja obecność jest niezbędną w Paryżu.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/80
Ta strona została przepisana.