— Jak prędko.
— W dniu jutrzejszym.
— Czy podobna?
— Tak jest niestety! Dziś muszę odjechać.
— Ach! jakże mnie to smuci! zawołał wicehrabia. Rachowałem że pozostaniesz u nas aż do jesieni. Powrócisz jednak?
— Pragnąłbym. Obawiam się jednak czy uskutecznić to będę w stanie.
— Cóżby ci przeszkodzić w tem mogło?
— Możnaż ręczyć za nieprzewidziany zbieg okoliczności? Czyż wiemy co jutro spotkać nas może?
— Mówię ci że przyjedziesz, powtórzył starzec. Zważaj że nie wrócimy do Paryża aż w październiku, a może nawet w listopadzie. Nieprawdaż Herminio?
— Bezwątpienia, odrzekła wicehrabina.
— Pozwól mi więc wierzyć, mówił dalej pan de Grandlieu, iż może byłoby ci przykro nie widzieć nas tak długo?
— Ach! zawołał San-Rémo, niewątpisz pan, sądzę, ani o moim głębokim szacunku, ni o najżywszej dla siebie z mej strony wdzięczności.
— Nie wspominaj mi o wdzięczności, a przekonaj rychłem przybyciem, że prawdziwie życzliwym nam jesteś.
— A więc, przyjadę, odrzekł San-Rémo i jednocześnie wymawiając te słowa, spojrzał na Herminię, a jego spojrzenie mówiło: Tobie tylko będę posłusznym. Niepowrócę tu więcej!
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/81
Ta strona została przepisana.