ażebym je mógł usunąć jak najprędzej.
— Najprzód powiedz mi skąd wracasz? gdzie byłeś? Z jakiej przyczyny tak długo trwała twa nieobecność w Paryżu? pytała pani Gavard rozpoczynając małą scenę zazdrości.
Croix-Dieu łatwo się wytłumaczył. Nie przeniewierzył się on jak wiemy, lecz i w takim razie nawet łatwo by mu przyszło usprawiedliwić się z tego.
— A teraz uwielbiana Blanko, rzekł, skoro zniknęły chmury gniewu z czoła pięknej wdowy, opowiedz że mi o swoich smutkach i szukajmy razem sposobów zapobieżenia im. Cóż masz do zarzucenia Oktawiuszowi?
— Zakochał się jak szaleniec, a raczej jak głupiec. Croix-Dieu uśmiechnął się.
— Zdaje mi się, odrzekł, iż to jest jego zwyczajem.
— Tak, ale nigdy dotąd ten warjat nie dozwolił się kobiecie tak potężnie owładnąć! Nigdy nie miał bardziej oczu zakrytych. A dziś? co począć? Ratuj, ach ratuj baronie! Obecnie Oktawiusz znajduje się w rękach zręcznej nadzwyczaj łotrzycy, która rzuciła chciwem okiem na jego przyszłe miliony, których ten głupiec będzie wyłącznym posiadaczem za kilka miesięcy, jeżeli nieodnajdziemy sposób zapobieżenia temu? Czaruje go ta ladacznica, rządzi nim, trzyma go w ręku, oślepia. Wprzód był warjatem, teraz zrobiła z niego idjotę! Czy uwierzysz, że bezwstyd, zuchwalstwo i cynizm posunął do tego stopnia, iż poważył się ją wprowadzić do domu, w którym mieszkam, do pokojów sąsiadujących z mojemi i pozwolił jej nocować pod moim dachem! Dowiedziałam się o tem. Mam na to dowody!
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/87
Ta strona została przepisana.