aru, w którym niegdyś po raz pierwszy ukazaliśmy ją czytelnikom.
Usiedli naprzeciw siebie.
— A teraz, zaczęła Fanny, pomówmy otwarcie.
— Dla tego właśnie przybyłem. Przeciewszystkiem jednak powiedz mi gdzie jest Jerzy?
— W lasku Bulońskim. Takie go ogarnęło zamiłowanie do sportu, że jeździ konno kilka razy na dzień.
— Nieszkodliwy nałóg. Lecz kiedyż pracuje?
— Nie pracuje.
— Jakto... zupełnie?
— Zaledwie parę razy wziął pędzel do ręki od chwili naszego małżeństwa, mimo, że mu urządziłam cudownie piętna pracownię. I właśnie wtedy, gdy dzięki naszym staraniom rozgłos pozyskał, w chwili gdy mój portret Bachantki, szalone mając powodzenie, poruszył cały salon, wtedy, gdy pozostawało mu chcieć tylko, ażeby zdobył sławę i zyskał pieniądze, oddaje się bezczynności, nie usiłując nawet walczyć z wrodzonem sobie lenistwem. Czy ty to pojmujesz?
— Cóż chcesz kochana hrabino, rzekł Filip, trzeba mieć nieco pobłażania. Pomnij, że to miesiąc miodowy. Miłość jest wrogiem pracy a Jerzy szalenie cię kocha!
— Zbyt wiele, odpowiedziała wzruszając ramionami.
— Niewdzięczna! zawołał śmiejąc się Croix-Dieu, na to więc się uskarżasz? Twoja piękność czaruje. Czyliż więc jego w tem wina?
— Dobrze, ależ powinien przekonać mnie inaczej o tej swojej wielkiej miłości.
— Jak więc... ciekawym?
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/90
Ta strona została przepisana.