San-Rémo z ulgą odetchnął. Skończywszy z owemi słowami próżnej grzeczności, mógł teraz swobodnie poszukać pana de Croix-Dieu, i wkrótce go odnalazł.
Filip zbliżył się ku niemu, a ująwszy go pod rękę rzekł zcicha:
— Jakim sposobem mój kochany znalazłeś się tu dziś w tym salonie, gdzie przedtem niechciałaś mi towarzyszyć?
— Przybyłem dla ciebie baronie, odparł młodzieniec. Dla ciebie tylko jedynie.
— Masz mi więc coś ważnego powiedzieć?
— Bardzo ważnego, niezmiernie ważnego!
— Mów, co takiego? Mów prędzej!
— Tu... niepodobna!
— Dla czego?
— Ponieważ będę to musiał szczegółowo ci opowiadać, a podczas opowiadania wymienić nazwisko, które niepowinno wyjść z moich ust w miejscu, w jakiem się znajdujemy!
— Nie jestem cię w stanie zrozumieć.
— Zaraz mnie zrozumiesz! Zaklinam cię baronie odjeżdżajmy! Miej litość nad moją boleścią!
— Odmówić ci nie mogę. Wychodzę wraz z tobą. Ale uczyńmy to w ten sposób aby hrabina nie spostrzegła, inaczej nie przebaczyłaby nam tak nagłego wydalenia się.
— Lecz patrzaj, pani de Tréjan nie zwraca wcale na nas uwagi, rzekł Andrzej.
— Pójdź więc, odparł Filip.
I oba zwrócili się ku drzwiom.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/106
Ta strona została przepisana.