go, jakby chcąc skruszyć na miazgę.
— Jeżeli mi pan złamiesz rękę, rzekł Jerzy z przerażająco krwią zimną, nie będę mógł w niej szpady utrzymać. Strzeż się więc.
Książę zbladł. Ozwał się w nim człowiek światowy. Palce się jego rozplątały i wyszepnął:
— Masz słuszność panie hrabio, proszę o przebaczenie. Nie byłem w stanie zapanować nad mem uniesieniem. Obelga była zbyt ciężką. Dlaczego mnie spoliczkowałeś? Tak nie postępuje dżentlemen.
— Uderzyłem cię dla tego, rzekł Jerzy, ponieważ bez tej zniewagi starałbyś się mnie może w pojedynku oszczędzać, a ja tego niechcę! Słyszysz pan, ja niechcę! Jestem twoim wrogiem. I zabiłbym cię gdybym mógł! Spoliczkowałem cię, ażeby być pewnym, że i ty równic byś mnie zabił, gdyby ci los posłużył ku temu.
— Jestem na pańskie rozkazy, panie hrabio, rzeki Aleosco.
— Otóż więc, mówił Tréjan, zwracając się z dumną wyniosłością do zaproszonych swej żony, proszę słuchać dobrze i uważać co mówię. Nie będę się bił za tę kobietę, którą pogardzam, ale za honor mego nazwiska, jakie mi ukradła, i błotem skalała!
Fanny wsparłszy swe obie ręce na ramieniu księcia, pochyliła się do jego ucha szepcząc z zapalczywą nienawiścią:
— Zabijesz go! nieprawdaż? Przysięgnij mi, że go zabijesz?.
Aleosco nie odpowiadając, odsunął ją powtórnie, i rzekł do Jerzego:
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/109
Ta strona została przepisana.