nieco dla siebie przywiązania z twej strony, nie nakazuję ci i nie wymagam żadnej wdzięczności.
— Chcę złożyć w twe ręce mój honor, me szczęście! Ocal mnie, ratuj! Ty jeden możesz tylko to zrobić! mówił z zapałem Andrzej.
— Co mówisz, wyjąknął z udaną trwogą Croix-Dieu. Drżę cały słuchając słów twoich. Miałżebyś spełnić jakiś czyn nikczemny, który za jakakolwiek bądź cenę okupić potrzeba?
— Nie, dzięki niebu. Nie to wcale! Będę wszelako równie zgubionym, jeżeli nie otrzymam potrzebnej mi sumy pieniędzy.
— O pieniądze więc chodzi? odpowiedział Filip. Oddycham swobodniej. Ileż ci potrzeba.
— Wiele, bardzo wiele!
Croix-Dieu podniósłszy się poszedł do biórka, a otworzywszy szufladkę, wrócił z dobrze wyładowanym pugilaresem banknotami.
— Otóż pieniądze! rzekł. Dwadzieścia, trzydzieści, czterdzieści, a nawet pięćdziesiąt tysięcy franków może ci są potrzebnemi? Daję je do twego rozporządzenia. Bierz! oto są. i wierzaj mi drogi mój chłopcze, że czuje się bardzo szczęśliwym mogąc ci je ofiarować!
— Niestety drogi baronie, odparł młodzieniec, te pięćdziesiąt tysięcy franków byłyby dla mnie kroplą wody w morzu.
— Wielki Boże! chodzi więc o jakaś ogromna, suma? wołał Filip z przerażeniem. Cyfra jej?
— Milion! wyszepnął San-Rémo. Potrzebuję miliona
Croix-Dieu zerwał się z krzesła.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/112
Ta strona została przepisana.