szę Boga jedynie, aby mi pozwolił poświęcić dla ciebie baronie kiedyś me szczęście i życie!
Dobrotliwy uśmiech zawidniał na twarzy Filipa, łza rozrzewnienia w oku mu zabłysła.
— Moje postępowanie, odrzekł, jest rzeczą bardzo naturalną, i nie zasługuje na takie oznaki wdzięczności. To co ci chcę dać teraz, otrzymałbyś później. Jest to zaliczka na twój spadek po mnie, nic więcej.
— Co teraz więc robić?
— Widzieć się z wicehrabiną jak najprędzej, i otrzymać od niej te biżuterje.
— Biedna kobieta nie odmówi oddania mi ich, jestem tego pewny, rzekł Andrzej. Co znaczą dla niej owe djamenty? Lecz skoro je otrzymam do kogo się udać, ażeby dostać można na ten zastaw pieniądze?
— Teraz nie mogę ci na to odpowiedzieć. Wyjdę jutro bardzo rano, i dowiem się. Powiedz mi kiedy będziesz się mógł zobaczyć z panią de Grandlieu?
— W ciągu dnia dzisiejszego być może, lubo i to nie jest pewnem. Tysiączne nieprzewidziane przeszkody mogą zatrzymać ją w domu. Wieczorem jednak niewątpliwie będę chciał z nią pomówić choć przez kilka minut.
— A więc, przyjdź o szóstej jutro wieczorem do mnie. Będę mógł jak się spodziewam dać ci adres wypożyczającego na fanty, takiego ma się rozumieć, któryby był w stanie załatwić w ciągu pięciu minut tak grubą sprawę.
Andrzej się podniósł, Chciał już pożegnać barona; gdy nagle zatrzymał się w zamyśleniu
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/119
Ta strona została przepisana.