— Pozwolisz mi, rzekł, napisać słów kilka u siebie?
— Wejdź do mego gabinetu, znajdziesz tam wszystko czego potrzeba, odparł Filip.
San-Rémo usiadł przy biurku, a wziąwszy zwykłą ćwiartkę papieru bez monogramu, nakreślił na niej wyrazy których bezład zdradzał stan jego umysłu, a które, mimo to nie mogły skompromitować Herminii, gdyby wypadkiem ów bilet wpadł w obce ręce. List ten brzmiał:
„Miałem słuszność mówiąc ze wszystko nie jest jeszcze straconem. Ocalenie jest możebnem, lecz trzeba będzie okupić je drogo.
„Starajmy się usunąć obawę, ażeby przed oznaczonym terminem, nie pozostał ślad niebezpieczeństwa.
„Dziś od południa do szóstej wieczorem będę oczekiwał w zwykłem miejscu. Gdyby nikt nie nadszedł, będę przekonanym że wyjść niemożna było, a stąd nie będę się niepokoił. Najrychlejsze jednak widzenie się jest hardziej niż koniecznem, jest ono niezbędnem.
„Wraz z nadchodzącym wieczorem przyjdę w miejsce, gdzie ten list składani, i od północy aż do godziny trzeciej nad ranem, na nowo oczekiwać będę, jak w dzień oczekiwałem.
„Trzeba przyjść koniecznie; trzeba módz to uczynić, inaczej wzrośnie niebezpieczeństwo!“
San-Rémo włożył list w białą kopertę i pożegnał Filipa, lecz zamiast się udać na ulicę de Boulogne, zwrócił się ku polom Elizejskim, i wsunął ową kopertę jak zwykle pod krzak bluszczu przy sztachetach ogrodu, pewien że Herminia rano wydobyć ztamtąd go przyjdzie.
Załatwiwszy to wrócił do siebie, a rzuciwszy się
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/120
Ta strona została przepisana.