cię już w mej mocy.
— Nie! zawołała Dinah, nie trzymasz mnie jeszcze. Zanim mnie pochwycisz, nędzniku, umrzemy oboje!
To mówiąc, dziewczę oświetlone jakby natchnieniem, o jakie błagała nieba, skoczyło na stół, a pochwyciwszy lampkę przyniesioną przez Sariola, rzuciła ją płonącą na kotarę i pościel łóżka.
Ognisty slup ognia buchnął pod sufit szybko jak piorun. Strugi płonącej nafty rozlewały się na podłogę, zapalającą się odeń z głuchem trzeszczeniem.
I otóż ową wstrętną, zaciekłą namiętność, cechującą charakter tego nikczemnika, zastąpiło uczucie niewysłowionej trwogi, trwogi bez granic, popychającej go prawie do obłędu.
— Co uczyniłaś? zawołał, chroniąc się pod ścianę o ile można najdalej od spływającej rozpalonej nafty. Co uczyniłaś, nieszczęsna? Jesteśmy zgubieni!
— Myśl o sobie, odpowiedziało dziewczę. Ja jestem ocaloną, ponieważ śmierć mnie wybawi!
— Ja nie chcę umrzeć! ryknął Sariol.
— Uciekaj więc, któż ci w tem przeszkadza?
Sariol jak obłąkany rzucił się ku drzwiom, a zapomniawszy, że schował klucz do kieszeni, próbował je otworzyć, a potem wyważyć.
Drzwi grube, mocno zrobione, oparły się temu. Uderzał w nie zaciśniętemi pięściami, podważył ramionami, wszystko nadaremnie. Trzeszczały, ale nie ustąpiły.
Dinah poleciwszy Bogu niewinną swą duszę, słała Oktawiuszowi ostatnie pożegnanie.
— Biedny chłopiec! myślała, nigdy, nigdy on się
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/13
Ta strona została przepisana.