Ulica ta jest błotnistą i cuchnącą, wszakże nie wązką, ani ponurą.
San-Rémo zagłębił się w ciemny cuchnący korytarz, szukając daremnie odźwiernego, a wiedząc że ów żyd mieszka na czwartem piętrze, szedł po chwiejących się schodach, słabo oświetlonych na piętrach dymiącemi się lampkami.
Na białej tekturowej kartce, przybitej pod okienkiem czterema żelaznemi gwoźdźmi, wypisane było grubym charakterem samo nazwisko: „Samuel Kirchen“.
Andrzej zadzwonił.
Drzwi otwarły się za pomocą sznura, którego to sposobu otwierania używają przy bramach odźwierni. San-Rémo, znalazłszy się w pokoju ciemnym zupełnie, spostrzegł naprzeciw siebie drzwi, nawpół uchylone, przez które wybiegał słaby promyk światła, a głos jakiś chrypliwy z przerażającym tentońskim akcentem wymówił te słowa:
— Tędy. Pchnąć drzfi.
Młodzieniec stosując się do powyższego objaśnienia, przestąpił próg obszernego pokoju, w którym całe umeblowanie stanowiły trzy proste stołki drewniane. Pokój ten przedzielonym był na dwoje w całej szerokości silnem żelaznem okratowaniem, osłoniętem z wewnątrz płótnem zielonem. Okratowanie to sięgało od podłogi aż do sufitu.
W pośrodku wycięty był otwór, zamykany na blachę ruchomą, a opatrzony deszczułką w rodzaju tych na jakich kasjerzy podają i odbierają pieniądze.
— Co pan życzyć? ozwał się ów głos gardłowy,
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/130
Ta strona została przepisana.