się za nim, dostrzegł Armanda de Grandlieu ukazującego się w oknie i z nieufnością badającego przestrzeń. Po chwili wicehrabia uspokojony zniknął w ciemnościach pokoju, San-Rémo nic tracąc chwili, z oczyma zwróconemi w stronę pawilonu, przemykając się pomiędzy drzewami dość gęsto rosnącemi w tem miejscu, biegł szybko w kierunku placu Zgody.
Mamyż potrzebę upewniać iż w swoim skoku nie upuścił drogocennej szkatułki, ściskając ją silnie w ręce.
W pobliżu składu mebli odnalazł swój powóz; który zawiózł na ulice de Boulogne, gdzie złamany znużeniem dnia poprzedniego, rzucił się na łóżko, a pozamykawszy wszystkie drzwi na klucz, wsunął szkatułkę pod poduszkę w ten sposób, iż było rzeczą niemożebną, aby się nie przebudził, gdyby mu ją ktoś chciał ukraść.
Tak wielkiem było jego fizyczne znużenie i moralne zdenerwowanie, iż się nie przebudził jak nazajutrz, około dziesiątej rano. Ubrawszy się z pośpiechem, miał zamiar udać się na ulice św. Łazarza, gdy Edmund oznajmił wizytę pana Croix-Dieu.
— Wprowadź pana ile Croix-Dieu. odpowiedział.
Filip się ukazał.
— Miałem właśnie jechać do ciebie, gdy oznajmiono żeś przybył, zawołał z radością Andrzej. Mam wiele szczegółów do opowiadania.
— Złych, czy pomyślnych? pytał Croix-Dieu.
— Pomyślnych, jeżeli przypuścimy, że może znajdować się coś pomyślnego w podobnej sytuacji.
— Widziałeś się z Samuelem Kirchen?
— Widziałem. Ów Izraelita wydał mi się być bardzo
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/144
Ta strona została przepisana.