korespondencja Herminii miała być sprzedaną wicehrabiemu de Grandlieu przez uprzejmego człowieka, potrzebującego miliona, jeżeli ów milion nie zostanie złożony w oznaczonym czasie na ręce pana Zimmermanna, zamieszkałego pod numerem 4-tym przy ulicy de l’Echiquier.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Pozostawiliśmy Sariola z przerażeniem uciekającego drogą ku Charenton. Biegł on, nie wiedząc sam dokąd idzie, a niewytrzeźwiony jeszcze z pijaństwa, miał jedną tylko myśl teraz, a to oddalić się jaknajdalej od objętego pożarem domostwa, w jakim pozostawił Dinę Bluet, a które w kilka chwil później zapaść się miało nad Nemorynem.
Po kwadransie takiego szalonego biegu, czuł iż nogi odmawiają mu posłuszeństwa. Mimo to, nie zatrzymywał się wcale, strach przemagal znużenie. Przy rogatkach, mimo że to była druga godzina nad ranem, znalazł jakiś opóźniony fiakr, i przybył bez szkody na ulicę de Saussaie, do znanego nam pałacyku, gdzie za pomocą klucza, z jakim nie rozstawał się nigdy, otworzył drzwi i wszedł do swego mieszkania.
Nazajutrz wstał późno, a zjadłszy obfite śniadanie w towarzystwie pani Saint-Angot. Sariol stał się znów zwykłym Tamerlanem, w włókniastej, jasnej peruce, błękitnych okularach, żółtawym paltocie i kapeluszu z szerokiemi brzegami, przechadzał się po bulwarach idąc ku przedmieściu de Temple.
Celem tej jego przechadzki była chęć dowiedzenia