wiedz, czy jest w Paryżu choć jeden gałganiarz, któryby nawet za pieniądze chciał się podobnie wystroić?
To mówiąc, pociągnął za sobą w bramę barona i zatrzasnął takową z wielkiem niezadowoleniem ciekawych, którzy przed domem już się gromadzić zaczęli.
— Ależ na Boga, skąd ty powracasz? rzekł Filip.
— Z tamtego świata! odrzekł Oktawiusz.
— Daj pokój tym żartom.
— Bo one są zbyt posępnemi, masz słuszność. A jednakże stałem nad brzegiem grobu, to najściślejsza prawda, prawda którą potwierdza mój kostjum. Wszak wiesz, że nie jestem kłamcą, ani blagierem, możesz więc uwierzyć skoro ci powńem, że jeśli żyję to cudem, którego wytłumaczyć nie umiem, bo go sam nie pojmuję, i nie rozumiem.
— Cóż ci się przytrafiło?
— Odegrałem rolę „niewinnie prześladowanej ofiary“ w strasznym, a ściśle skombinowanym melodramacie, upewniam.
— Cóż ci uczyniono?
— Okradziono mnie, topiono, nożem kaleczono. Wszystko tam było, wszystko! Nie brakowało najmniejszego szczegółu morderstwa. A! baronie, cała ta sztuka w pięciu aktach była ułożoną według najściślejszych dramatycznych reguł!
— Słysząc cię, zdaje mi się że marzę!
— I mnie wydaje się teraz, że to wszystko było marzeniem, ale marzeniem strasznem, obrzydłem!
— Gdzież cię to spotkało?
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/17
Ta strona została przepisana.