wym przyjacielem! Idź... Idź... i mów jej o mnie!
Croix-Dieu odszedł, pozostawiwszy artystę, któremu sprowadził nieszczęście, bo znając dobrze ową pseudo-księżnę naprzód był pewien, że opłakane pożycie oczekuje z nią tego człowieka.
Fanny zbliżyła się ku niemu.
— Co ci mówił Jerzy? zapytała.
— Że jest bardzo nieszczęśliwy. Uwielbia cię, a ty go nie kochasz.
— To tylko?
— Prosił mnie, bym popierając jego sprawę, wyjednał u ciebie dla niego trochę miłości.
Pani de Tréjan śmiać się zaczęła.
— Jakkolwiek biegłym jesteś adwokatem baronie, odpowiedziała, przygotuj się zawczasu na porażkę. Nie wygrasz tej sprawy.
Poczem zręcznie, jak nimfa, której posiadała wszelkie powaby, oddaliła się, spiesząc na przyjęcie pewnego słynnego autora, jakiego przybycie oznajmiono.
Załatwiwszy się z gospodarzami mieszkania, Filip poszedł w stronę salonu gry, gdzie go wzywały własne interesa, dobrze nam znane.
Pierwszy z owych salonów był pełen gości. Grano tam przy dwóch stołach w bakarata. Grano na grube stawki. Partja szła na gorąco. Większość graczów zajmowała siedzenia wokoło dużego owalnego stołu. Inni wraz z przypatrującymi się, stali po za nimi.
Croix-Dieu powiódł badawczym wzrokiem w około stołu, studjując kolejno twarze rozweselone zyskiem, lub sposępniałe przegraną.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/37
Ta strona została przepisana.