Chętnie przegrywa, a jego pugilares jest dobrze wyładowanym.
— Niepodoba mi się ta jego twarz, mruknął Croix-Dieu.
— I mnie zarówno. Jest wstrętnie szpetnym, powtórzył Champloup.
— Nie tylko ta brzydota tak mi się w nim niepodoba, ciągnął Croix-Dieu. Jego spojrzenie. Przypatrz się jego oku. Posłuchaj mnie, miejrny się na baczności wobec tego człowieka.
Croix-Dieu pełen niepokoju, stojąc w salonie śledził przebieg gry.
Fanny zbliżywszy się ku niemu, ujęła go pod rękę, spojrzawszy na zegarek.
— Dla czego spoglądasz na zegarek hrabino? Czy oczekujesz dziś kogo jeszcze? spytał Croix-Dieu.
— Tak, markiz de Braisnes ma kogoś przedstawić mi tego wieczora.
— Kogo?
— Niewiem tego. Otrzymałem przed chwilą bilecik mniej więcej tej treści:
„Kochana hrabino! Pozwolisz, że przyprowadzę ci dziś cudzoziemca, zajmującego bardzo wysokie stanowisko, a obecnie przybyłego do Paryża. Na teraz dziesięć kropek nad nazwiskiem; chcę ci albowiem sprawić niespodziankę. Przybędziemy wcześnie, o ile będzie można. Chylę czoło do twoich stóp.
— Otóż jest już pierwsza po północy, mówiła dalej pani de Tréjan. De Braisnes z owym wysoko urodzonym cudzoziemcem prawdopodobnie dziś nie przybędą.