Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/40

Ta strona została przepisana.

— Hrabino, posłuchaj mej rady, rzeki Filip. Miej się na baczności co do tego młodego markiza.
— Dla czego? Jest to chłopiec tak miły, tak powabny.
— Powabny, być może; lecz blagier. Nie popuszczaj mu zbyt cugli, ostrzegam! Kiedykolwiek bądź może ci sprowadzić zmartwienie, zobaczysz!
— Ależ de Braisnes żyje w najlepszem towarzystwie.
— Nie przeczę. Ci jednak cudzoziemcy, kto może wiedzieć na pewno, czem który z nich jest, i skąd pochodzi? De Braisnes czyż kontrolować ich może?
— Ten jednak, zajmując wysokie stanowisko, musi być dystyngowanym człowiekiem. Wszelka zatem kontrola jest tu bezpotrzebną.
Croix-Dieu śmiać się zaczął.
— Cokolwiekbądź byś mi mówiła, odrzekł, nie zmieniam mojego zapatrywania.

V.

Jednocześnie drzwi sali otwarły się nagle, a w nich ukazały się dwie nowe osobistości.
Jedną z nich był młody mężczyzna lat około dwadzieścia sześć miec mogący, szczupły, średniego wzrostu, z wyrazem najwyższej kokieterji w ruchach i całej postaci. Słowem typ wytrawnego bywalca paryskich salonów.
Jego towarzysz bardziej odznaczający się pod wszelkiemi względami, wyglądał przy nim jak olbrzym obok karła.
Jego wyniosła, imponująca postać, giętkie, nerwiste członki, pełne elegancji ruchy i kształtność budowy.