oznajmiały wyjątkowo atletycznego człowieka.
Mógł mieć około lat czterdziestu pięciu.
Złoty łańcuszek uczepiony w butonierce czarnego fraka, podtrzymywał z pół tuzina krzyżyków różnej wielkości, tworzących oznaki wartościowych orderów.
Lokaj otworzywszy drzwi do salonu, wygłosił donośnie:
— Pan markiz de Braisnes. Jego wysokość książę Leon Aleosco.
Croix-Dieu osłupiały, jak w ziemię wryty, uczuł iż sam kostnieje i chwilowo traci przytomność.
Fanny Lambert której nic zmieszać ani wzruszyć nie było w stanie, zdała się być zmienioną nagle w marmurową statuę. Twarz jej pobladła, oczy przybrały wyraz obłąkania, usta nawpół otwarte nie były w stanie wydać dźwięku. Nie oddychała już prawie.
— Odwagi! szepnął jej baron, odwagi! Bądź silną, jak zwykle nią jesteś.
— Spróbuję, lecz cios jest zbyt ciężkim.
Croix-Dieu zaczął wzrokiem szukać Jerzego i znalazł go w rogu salonu.
Mąż Fanny Lambert wyglądał przestraszające. Jego twarz zmieniona i bledsza niż twarz jego żony, przedstawiała wyraz niewysłowionego bólu i gniewu. Walczył sam z sobą jak człowiek, który chce skoczyć a stoi w miejscu obezwładniony. Zdawało się, że jakaś potęga tajemnicza, silniejsza nad jego wolę przykuła jego stopy do kobierca.
— Czy djabeł się wmieszał w tę sprawę? pomyślał Croix-Dieu. Zkąd zmartwychwstał ten upiór? a skoro
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/41
Ta strona została przepisana.