rała się na ramieniu barona Groix-Dieu, i z pochyloną głową oczekiwała katastrofy.
Nie kochała swojego męża; czuła dlań nawet pogardę, wszak obok tego pojmowała instynktownie, że Jerzy oburzy się na tę publiczną zniewagę, i że z tego wszystkiego straszny wybuchnie skandal.
Książe Leon zatrzymał się przed hrabiną, której, spuszczonej ku piersiom twarzy, dostrzedz nie mógł. Oczy mu się iskrzyły pieszcząc odkryte ramiona i biust tej kobiety, zaledwie z lekka przysłonięty kostjumem bachantki. Skłonił się nisko, i zaczął:
— Racz pani hrabino...
Na dźwięk tego głosu, Fanny zadrżała od stóp do głowy, i wzniosła w górę czoło.
Jednocześnie książę rzuciwszy wzrokiem, cofnął się oniemiały. Osłupienie wraz z żywem zakłopotaniem zawidniało na jego twarzy. Patrzył w nią nieruchomym wzrokiem, a kłaniając się powtórnie wyjąknął:
— Więc to ty? ty jesteś? Ach! nie wiedziałem, nie wiedziałem! Przysięgam na honor! Przebacz mi hrabino. Odchodzę. Natychmiast odchodzę!
Jerzy opuściwszy róg salonu przeszedł około tłumu zebranych, a skrzyżowawszy ręce na piersiach, stanął naprzeciw księcia, tamując mu drogę.
Aleosco spojrzał na tego nieznanego sobie człowieka, którego milcząca i nieruchoma postawa pałała straszną groźbą.
— Chciej pan pozwolić, wyrzekł z wahaniem, przepuść mnie proszę.
Jerzy nie poruszył się z miejsca.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/43
Ta strona została przepisana.