wkrótce się ukończyło.
Herminia pożegnawszy Andrzeja, udała się do kościoła św. Magdaleny, gdzie korna, pełna skruchy, jak owa niegdyś biblijna grzesznica patronka tej świątyni, w której klęczała, wznosiła swą duszę i serce ku Bogu, wołając: „Łaski“, jak to czyniła we śnie podczas ubiegłej nocy.
Pani de Grandlieu po długiej modlitwie wsiadła do oczekującego na nią przy kościele powozu.
Kilka wizyt, jakie złożyć miała znajomym, usprawiedliwiały w domu jej wyjście. Nie czuła jednak do tych odwiedzin odwagi, nie była w stanie, w usposobieniu w jakiem się znajdowała, słuchać banalnych grzeczności, odpowiadać na nie, i uśmiechać się do zupełnie sobie obcych twarzy.
Hermina rozesławszy swe domach przez służącego, wróciła do pałacu, gdzie biadowała z panem de Grandlieu, który jej zaproponował spędzenie wieczoru w cyrku na Polach Elizejskich.
— Jestem nieco strudzoną i słabą, odpowiedziała. Proszę cię zatem pozwól mi pozostać w domu mój przyjacielu, i wcześniej udać się na spoczynek.
Jakoż około dziewiątej, wróciła do swoich pokojów, a wicehrabina udał się do klubu, gdzie zwykle spędzał godziny, w których jego żona pragnęła pozostać w samotności.
Zaledwie odjechał pan de Grandlieu, ukazała się pokojówka Marietta, a zapukawszy zlekka do drzwi swej pani, weszła z miną tajemniczą, podając jej list na srebrnej tacy.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/88
Ta strona została przepisana.