Nic w tem nie było tak dalece niepokojącego, a mimo to, Herminia zadrżała.
— Co to jest? zapytała.
— List do pani wicehrabiny, odrzekła Marietta.
Pani de Grandlieu wzięła z tacy czworograniastą kopertę z szarego papieru, kopertę najpospolitszego rodzaju, zaklejoną na gumę, bez żadnego śladu pieczęci.
— Ten list nie nadszedł pocztą?
— Nie pani, odpowiedziała pokojówka. Przyniósł go posłaniec. Został za kurs naprzód zapłaconym i odszedł.
— Możesz odejść.
Pani de Grandlieu zostawszy samą, rozdarła drżącą ręką kopertę, ogarniona jakąś niewysłowioną trwogą i wzruszeniem. Zaledwie przebiegła pierwsze linie mocno pobladła; źrenice się jej rozszerzyły, a ciało drżało jakby w paroksyzmie febry.
Mimo to, list przeczytała do końca. Skończywszy go, powstała. Wdziała kapelusz, zarzuciła na ramiona okrycie i spieszno wybiegła z pokoju, a następnie z pałacu; podobna do wskrzeszonej umarłej uciekającej z trumny, wymknęła się na ulicę.
O kilka kroków za progiem bramy jechał fiakr próżny, od strony ulicy Royale. Wicehrabina go zatrzymała, a kładąc luidora w rękę woźnicy osłupiałego tak wspaniałą zapłatą, zawołała:
— Na ulicę de Boulogne!
Herminia wciśnięta w kąt powozu, ściskała w ręku machinalnie ów list, którego wyrazy sprawiły na niej tak piorunujące wrażenie.
Oto treść tego listu:
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/89
Ta strona została przepisana.