— I wtenczas mi powiesz?
— Przyrzekam.
— I wskażesz mi sposób zdruzgotania tego człowieka, upokorzenia go, zepchnięcia w nicość złamania?
— Na honor przysięgam, uczynię!
Panny klasnęła w ręce z radosnym śmiechem.
— A więc baronie, zawołała, skoro pozyskasz pewność, jakiej ci trzeba, nie trać ani minuty, ani sekundy! Chociażby to było wśród nocy, przybywaj! Każ sobie drzwi otworzyć, niech mnie obudą, przyjmę cię! I uważaj, cokolwiekbyś natenczas żądał odemnię, uczynię. Fanny Lambert hrabina de Tréjan zdaje się na twoją łaskę i niełaskę!
— Rzecz postanowiona! rzekł Filip. A teraz piękny, czarujący demonie, odchodzę!
— Pozostawiasz mi nadzieję, że cię wkrótce zobaczę? pytała dalej.
— Tak, niezadługo.
— Nie zapominaj, że oczekiwanie na ciebie zabierze mi połowę życia. Gorączka niepewności palić będzie krew w moich żyłach!
— Będę pamiętał o tem.
— Żegnaj więc, mój jedyny, prawdziwy przyjacielu, a raczej nie żegnaj, ale do widzenia. Pójdę odwiedzić mego ranionego, a potem udam się na spoczynek. Schody są oświetlone przez całą noc. Znasz drogę. Nie wskazuję ci jej więc.
Croix-Dieu ucałowawszy ręce Fanny wyszedł z pokoju.
Przebiegłszy dziedzinec, potrącił odźwierną.
Kobieta przebudzona nagle ze snu pociągnęła za
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/107
Ta strona została przepisana.