Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/113

Ta strona została przepisana.

nie ustępującem słynnym sztyletom florentyńskim. Uniósł tę rękę, wyprężył ramię, i z błyskawiczną szybkością zagłębił nóż po rękojeść między ramiona i plecy Fanny.
Cały tył białego penioaru zaczerwienił się w oka mgnieniu. Nieszczęśliwa kobieta upadła, wydając jęk chrapliwy.
Croix Dieu pochyliwszy się nad nią, powtórnie cios jej zadał.
Fanny poruszała się jeszcze, wprawdzie słabo, ale się poruszała. Morderca zamierzył się po raz trzeci, lecz podniesiona jego ręka nagle opadła. Stanął zlodowaciały z przestrachu, dosłyszawszy szmer jakiś.
Nagle zaszeleściły pierścienie zsuwającej się, a zapuszczonej dotąd nad łóżkiem kotary, i Aleosco przerażony, zbroczony krwią, ponieważ skutkiem nagłego zerwania się z łóżka, rana mu się na piersiach otwarła, Aleosco pochwyciwszy się obiema rękami za rozsuniętą kotarę, spojrzał w głąb pokoju. Odgadł znaczenie tych dwóch postaci znajdujących się w pokoju, kata i jego ofiary. Nie, on nie był igraszką jakiegoś snu strasznego. Potworna rzeczywistość jasno przed nim stawała. Ryknął jak lew zraniony.
— Morderco! wołał przerywanym głosem! Morderco! Zbrodniarzu!
I wyskoczył z łóżka, dziki a groźny, straszny pomimo swego osłabienia, rzucając się ku Filipowi.
Croix-Dieu już teraz się nie obawiał. Twarz jego wykrzywiona zwierzęcym, strasznym uśmiechem, podobną była do paszczy rozjuszonego tygrysa. Blask fosforyczny tryskał mu ze źrenic.