— Ha! milcz! zawołał.
— Morderco! powtórzył książę coraz bardziej tłumionym głosem, pomimo swej odwagi i wściekłości, chwiejąc sic na każdym kroku.
Dotykał prawie Filipa; wyciągnął ręce, aby go pochwycić i rozpocząć z nim walkę.
Croix-Dieu ująwszy go silnie za ramię, jednem cięciem katalońskiego noża przeciął mu gardło tak głęboko, że głowa odłączyła się prawie od szyi. I jednocześnie, nie tracąc przytomności umysłu, odskoczył na bok, aby go nie poplamił wybuch krwi tryskającej z zadanej głębokiej rany.
Aleosco padł, nie wydawszy jęku.
Morderca spojrzał obojętnie na tego trupa leżącego na podłodze ze skrzyżówanemi rękoma, oczyma szklisto patrzącemu.
— Jak baron de Worms, wyszepnął. Jeszcze jeden, który nie przemówi już więcej.
Po te refleksji filozoficznej: „Jeszcze jeden, który nie przemówi już więcej“. Croix-Dieu, nieruchomy, z nożem w ręku, nasłuchiwał, gotów skoczyć powtórnie.
Chrypliwy jęk Fanny, poprzednie wołania księcia, hałas wynikły z upadku dwóch ciał, mogły zbudzić służbę w pałacu.
Mogła wyniknąć potrzeba zabicia jeszcze kogoś na zakończenie tego strasznego dramatu.
Pięć minut upłynęło; pięć minut jak wiek długich, dla zbrodniarza czuwającego przy trupach dwóch ofiar. Najmniejszy szmer ani ruch nie oznajmiał, iżby tak straszna rzeź obudziła kogoś.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/114
Ta strona została przepisana.