Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/115

Ta strona została przepisana.

Tak pokojówka jak i lokaje spali spokojnie.
Croix-Dieu odetchnął.
— Rzecz najważniejszą dokonałem, wyszepnął. Doprawdy, mam nerwy z żelaza! Serce u mnie tak silne jak ręka. Cóż jednak jest tak strasznego ta zbrodnia? Na wojnie zabijają. Ażeby zdobyć miliony ja także zabijam.
Potrzeba było jednak ukończyć rozpoczętą sprawę.
Morderca nie miał potrzeby księciem zajmować się wcale. Cios nożem zadany uderzył w niego jak piorun, dusza wybiegła przez otwarte gardło. Pozostawała Fanny, której ciało leżało w kałuży krwi, nie poruszając się wcale.
Filip pochylił się nad nią. I o zgrozo! miał ów potwór jeszcze odwagę poruszyć to bezwładne ciało! Twarz tej nieszczęśliwej istoty, występnej bezwątpienia, lecz strasznie ukaranej, dziwny nosiła wyraz. Przerażenie uwydatniło się na tych pięknych rysach.
Croix-Dieu uniósł nóż w górę, ale o chwili wąchania opuścił go na dół.
— Na co się pastwić daremnie nad trupem? pomyślał Uderzyłem dwa razy, to wystarczające. Umarła! niemam się czego obawiać. Kończmy więc prędko.
Podszedłszy ku kasie żelaznej, wypróżnił pudełko z klejnotami, wsypał je do kieszeni wraz z pakietami banknotów. Z wartościowych papierów płatnych na okaziciela, utworzył rodzaj gorsu, który położywszy na piersiach, zapiął nad nim tużurek i okrycie. Rulony złota umyślnie pozostawił nie tykając ich wcale. Przedstawiały one albowiem nader mało znaczną sumę. I trzy-