ciebie podobny.
— Znasz go więc?
— Ma się rozumieć. I ty go znasz także.
— Któż to taki?
— Andrzej.
— Andrzej San-Rémo.
— On sam.
— Filip opuścił głowę.
— Andrzej, wyszepnął. Wiec to on, on jest moim synem? On, którego wprowadzałem w najniebezpieczniejsze sytuacje, w śmiertelne awantury. On! którego Grisolles omal nie zabił. On, którego wicehrabia de Grandlieu zabije, być może. Ha! tego niedopuszczę, nie, nigdy! Gdyby wicehrabia groził mojemu synowi, ja wtedy zabiję tego starca!
— Co ty szepcesz tam cicho? pytał Sariol.
Croix-Dieu podniósł głowę.
— Myślę, rzekł, o tem wszystkiem, coś mi teraz powiedział.
— Podzielasz więc moje zapatrywania?
— Na wszystkich punktach, tak! Dlaczego jednak tak długo ukrywałaś to przedemną?
— Interes własny milczeć mi nakazywał, milczałem więc. Obecnie okoliczności się zmieniły. Interes nakazuje mi mówić, i mówię.
— To prawda. Powiedz mi czy Henryka zna swego syna?
— Zna go. Ubóstwia, uwielbia! i dla tego, ażeby żyć przy nim, klasztor opuściła. W chwili, gdy tutaj rozmawiamy, Andrzej San-Rémo jest w pałacu d’Aube-
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/123
Ta strona została przepisana.