Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/128

Ta strona została przepisana.

nie powraca się więcej.
— A wiec na mocy świadectwa tego człowieka, wy mnie oskarżacie? zawołał baron. Grisolles widocznie miał jakiś powód do osobistej zemsty, skoro przyszedłszy do mnie, żądał zapłacenia tak wysokiej sumy i upewniał, że mnie spotwarzy, gdybym odmówił jego żądaniu. Wyrzuciłem go za drzwi. Zemścił się, ot wszystko! Dziwię się, że znalazł w was tak naiwnych, wierzących sobie ludzi. Winszuję, szczerze winszuję
— Do tysiąca piorunów! huknął Grisolles, śmiesz więc utrzymywać, żem skłamał?
— Tak, powtarzam po tysiąc razy, skłamałeś!
— Wart jesteś, aby ci za to wymierzyć policzek, krzykną! Garybaldczyk. Uważaj go za otrzymany. Policzymy się co do wymierzonej mi przez ciebie obelgi, a wtedy do wszystkich djabłów na wskroś przedziurawię ci skórę!
— Dość! zawoła! żywo Oktawiusz. Ty jesteś zarówno łotrem, kapitanie. Człowiek, sprzedający za pieniądz swe mierzenie szpadą, wart tyle jak ten, co je kupuje. Milcz teraz, później obadwa porachujecie się z sobą. Tak panie baronie; zapłaciłeś za śmierć moją. Przeszkadzałem ci dla dobrze zrozumianych przezemnie powodów, a nie znalazłszy testamentu w mem biurku, o którego schowaniu ty jeden tylko wiedziałeś, mówię ci, żeś go ukradł po prostu! Teraz powiadomiony o wszystkiem przez kapitana Grisolles, jestem pewien; żeś to ty nasłał na mnie morderców w Joinville-de-Pont. Zabójstwo po chybionem mierzeniu szpadą, wszak to w porządku, nieprawdaż? Rzucam ci w twarz drugą zbro-