teraz, zadam wam tylko jedno zapytanie: Mieliście widocznie cel jakiś przybywając tu do mnie. Jakiż jest ten cel? Co zamierzacie uczynić?
— Chcemy cię zabić, rzecz prosta, odparł Oktawiusz Gavard. Jak to, nie odgadujesz tego? Gdzież się podziała twa bystrość umysłu?
Filip uśmiechnął się.
— Mnie zabić? powtórzył. W jaki sposób, ciekawym?
— W pojedynku, rzekł Andrzej. Uczyni ci to wprawdzie zbyt wiele zaszczytu, lecz trudno! Z podobnym tobie wyrzutkiem należałoby postąpić jak z psem dotkniętym wścieklizną, to byłoby sprawiedliwem. My jednak nie jesteśmy mordercami z rzemiosła. Bić się więc z tobą będziemy jeden po drugim.
Croix-Dieu zmarszczył czoło.
— Z tobą, jak z moim przeciwnikiem, panie de San-Rémo bić się? Nigdy! zawołał.
— Dla czego? pytał Andrzej.
— Dla tego, że niechcę!
— Zmuszę cię ku temu!
— Jak?
— Policzkując cię!
— Schwycę podniesioną twą rękę, a bić się nie będę.
— Natenczas w miejsce broni użyję laski, i nią cię ukarzę!
— Złamię twą laskę, a bić się nie będę!
Andrzej wyjął z kieszeni pugilares, wyładowany banknotami i podał go baronowi.
— W tym pugilaresie, rzekł z ironią, znajduje się suma, dorównywająca tej, jaką mi tak wspaniałomyślnie
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/130
Ta strona została przepisana.