pożyczyłeś. Jesteś zapłaconym, nic ci dłużnym nie jestem, ani nawet wdzięczności. Kończmy więc. Jeżeli nie zechcesz stanąć do pojedynku, w twarz ci napluję, a jeśli i po tem jeszcze odmówisz, w łeb ci wypalę z rewolweru, na co daję słowo honoru! Decyduj się więc prędko!
To mówiąc, San-Rémo dobył z kieszeni rewolwer, i nabiwszy go z zimną krwią, skierował lufę ku lewej skroni barona.
— Chciej pan zauważyć, panie Croix-Dieu, że tu nie chodzi o solo, ale o duet, ozwał się Oktawiusz, pokazując z kolei drugi rewolwer i przykładając go do prawej skroni Filipa.
Grisolles roześmiał się, zacierając ręce.
Croix-Dieu wzruszył ramionami.
— Dziecinna zabawka! rzekł. Groźby wasze śmiech tylko we mnie wzbudzają. Mimo to ustępuję, skoro wam się zdaje, że jesteście nademnie mocniejszymi. Będę się pojedynkował.
— Z nami obydwoma? pytał Andrzej.
— Tak. Lecz naprzód z panem Oktawiuszem.
— Dla czego on ma otrzymać pierwszeństwo?
— Ponieważ tak mi się podoba.
— To znaczy, że chcesz się nam wymknąć, rzekł syn Henryki, nie pozwolimy jednak na to, uprzedzam. Pilnować cię będziemy. Jesteś nikczemnym, to dowiedziona, i gdybyśmy cię stracili z oczu choćby na pięć minut, wsiadłbyś do wagonu i uciekł drogą żelazną. Nie... nie!.. Wyjdziesz stąd razem z nami, wprost na plac walki.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/131
Ta strona została przepisana.