— A gdzież świadkowie? ozwał się Croix-Dieu.
— W drodze ich znajdziemy!
— Dobrze, odpowiedział Filip. Lepiej że się to prędzej ukończy. Macie broń z sobą?
— Niemamy jej.
— Przyjmiecie moją?
— Najchętniej.
— Pójdę wziąść szpady i pistolety. Idźcie wraz ze mną jeżeli się wam podoba.
— Dobrze, idziemy.
Croix-Dieu spojrzał z żalem na butelkę Jobannisberger a z takiem staraniem dla swego gościa przygotowaną, i eskortowany z dwóch stron przez Andrzeja i Oktawiusza, a w tyle przez kapitana Grisolles, zamykającego pochód, przeszedł przez salon, wstąpił do sypialni, gdzie wlożył na głowę kapelusz, a wskazując na gabinet, w którym się znajdowała szafa o jakiej mówiliśmy powyżej, rzekł:
— Broń jest tam.
Jednocześnie wszedł do wązkiego ciemnego korytarzyka, w jakim nie mogły się pomieścić trzy osoby.
Obaj młodzieńcy zostali o dwa kroki przed wejściem.
Filip otworzył szafę, wyjął z niej czworograniaste pudełko, a podając je Oktawiuszowi:
— Oto. rzekł, pistolety.
Wyjąwszy razem torbę podróżną, w której wiemy co się mieściło, postawił ją na ziemi przed sobą, a zwracając się do Andrzeja:
— Czy mam wziaść dwie szpady? zapytał.
— Tak, odrzekł San-Rémo, jedna złamać się może.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/132
Ta strona została przepisana.