zapomniano. Zmarły mógł oczekiwać. Zajęto się wyłącznie ratunkiem pani de Tréjan.
Pozostała jednak iskierka życia w tem pięknem ciele, w tych piersiach przebitych dwukrotnie nożem mordercy, błyszczała światełkiem bardzo słabem, bardzo niepewnem, jakie mogło zagasnąć, nie wydawszy żywszego blasku!
Doktor zbadawszy ranę potrząsnął głową.
— Jak sądzisz, doktorze? pytał sędzia śledczy, czy jest możebnem przywrócenia jej do życia?
— Tak, i nie, rzekł lekarz.
— Odbierasz nam więc nadzieję?
— Ta nieszczęśliwa otrzymała cios śmiertelny. Wyzionie ducha lada chwilę! odparł pan Bernier.
— Nie odzyskawszy przytomności?
— Obawiam się tego.
— Na imię nieba! użyj wszelkich środków, ażeby ją ożywić choćby na sekundę, mówił dalej sędzia. Daj jej możność, ażeby usłyszawszy zapytanie, odpowiedziała choć jednym wyrazem. Gdy tego dokonasz, uczynisz sprawiedliwości najwyższą przysługę!
— Będę próbował, ale za skutek nie ręczę, rzekł lekarz.
To mówiąc wziął się do dzieła.
Nie tracąc ani sekundy czasu, użył najsilniejszych środków, których skutek przewyższył wszelkie oczekiwania.
Najprzód dało się dostrzedz lekkie drżenie powiek. Usta jej się poruszyły. Iskierką blasku zapłonęły jej przygasłe źrenice. Zamglone dotąd spojrzenie przybrało
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/141
Ta strona została przepisana.