Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/147

Ta strona została przepisana.

panu baronowi wiadomość, jakiej oczekuje on niecierpliwie.
— O cokolwiekbądź chodzi, odparł odźwierny, pan baron jest nieobecnym, a ten oto jego służący może potwierdzić, co mówię
Jobin, wziąwszy za ramię lokaja, zdumionego taką poufałością nieznajomego, odprowadził go do przysionka, mówiąc:
— Jestem policyjnym agentem, oto moja karta, ci panowie są to moi koledzy. Wzywam cię w imieniu prawa, abyś mi towarzyszył!
— Na miłosierdzie! wyszepnął zatrwożony lokaj, cóż pan baron może mieć wspólnego z policją?
— To cię nie obchodzi. Milcz! i pójdź ze mną!
Tu wszyscy czterej weszli do antresoli.
Drzwi przedpokoju były otwartemi.
Jobin umieścił przy tych drzwiach jednego ze swych pomocników, poleciwszy mu dozwalać wchodzić wszystkim, lecz nie wypuszczać nikogo, a dobywszy z kieszeni rewolwer zwrócił się ku drzwiom, naprzeciw będącym, mówiąc:
— A teraz, zobaczymy!

XI.

Jobin, prowadzony przez zaniepokojonego służącego tem wdaniem się policji, przejrzał salon, jadalnię, sypialnię, nie spotkawszy tu żywej duszy. Wszedłszy nareszcie do gabinetu pracy barona, przystanął w progu zdumiony.
Ujrzał tu Sariola siedzącego przy biurku obok dwóch