czubato nałożonych talerzy, trzymającego w prawej ręce widelec, a w lewej wypróżnioną butelkę Johannisbergera, śmiejącego się wybuchowym śmiechem, bez żadnych ku temu powodów, ponieważ sam się tylko znajdował w pokoju.
Mimo, że jego spojrzenie było w stronę drzwi zwróeonem, zdawał się nie spostrzegać obecności Jobin’a.
— Kto jest ten człowiek? pytał agent służącego.
— Jest to gość, jakiego nie znam wcale, a który przyszedł dziś rano w odwiedziny do pana barona.
— Podałeś mu śniadanie z rozkazu swojego pana?
— Bynajmniej. On je sam wziął sobie. Zapomniałem zupełnie że on się tu znajduje.
Jobin utkwił badawcze spojrzenie w śmiejącym się ciągle Sariolu, który zdawał się nie dostrzegać egzaminu, jakiego był przedmiotem.
Policjant, ściągnął brwi. Liczne zmarszczki wystąpiły mu na czoło, widocznie myśl jego pracowała, zbierał w pamięci wspomnienia. Nagle drgnął cały.
— Ha! wyszepnął miałem słuszność, jak widzę.
I zbliżywszy się do Sariola, uderzył go po ramieniu mówiąc:
— Znamy się z sobą, mój chłopcze! Obecne twoje ubranie zmieniło cię trochę, nie tyle jednak, ażebym poznać cię nie miał. Widziałem cię raz jeden, to wystarcza. Jesteś „Dużym Ludwikiem“, tak zwanym „Konopiastym“. byłym maszynistą teatralnym, w imieniu więc prawa aresztuję ciebie, za usiłowanie zabójstwa popełnionego z premedytacją na osobie panny Diny Bluet!
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/148
Ta strona została przepisana.