— Tak, panie. To jest, w ciągu dnia zamykano je, ale nie na klucz.
— Kto chciał więc mógł tam wchodzić, rzekł Jobin. Obcy, nieznajomi, słowem każdy! Bardzo to nieroztropnie było z pańskiej strony.
— Eh! panie, obcy nie mają wstępu tu w głąb teatru. Zakaz najsurowszy został wydanym w tym względzie. Zresztą ta nieroztropność, jak ją pan nazywasz, praktykuje się wszędzie, a nigdzie nic podobnego się nie zdarzyło. Nigdy... nigdy... nigdy!..
— Ilu pan masz posługujących przy składzie tych akcessorjów? badał dalej Jobin.
— Dwóch.
— Jestżeś pan pewien uczciwości tych ludzi?
— Tak pewien jak swojej własnej. Pracują u mnie od lat dawnych. Są to zacni ludzie, ojcowie rodzin.
— A owi trzej figuranci, którzy w oznaczonej chwili dali ognia do panny Bluet, czy zarówno panu są znani?
— Mniej niż tamci. Wszak niepodobna jest ich posądzać.
— Dla czego?
— Daje się im broń w chwili, gdy mają wejść na scenę. Nie wiedzą nawet jakich strzelb używają.
— Zachodzi tu jednak fakt niezbity, udowodniony. Usiłowano spełnić morderstwo. Trzeba nam schwytać przestępcę, pan to pojmujesz, a ów nędznik musi bezsprzecznie należeć do tutejszego teatru. Chcąc wykonać swój plan haniebny, musiał tu sam przez długi czas pozostawać. Powiedz mi pan, który ze służby lub figurantów, przybył najwcześniej dzisiejszego wieczora?
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/15
Ta strona została przepisana.