Zdoławszy zemknąć na czas, już tu nie powróci więcej!
Z wielkim trudem zdołano wyrwać z rąk Sariola widelec i butelkę, jaką ściskał w palcach z nadludzką silą.
Dokonawszy tego, zapakowano łotra do fiakra, nie umiejąc wytłumaczyć sobie jego dziwnej wesołości, i powieziono go w stronę Conciergerie...
Podczas drogi Sariol popadł w sen głęboki, podobny do letargu.
Lekarz służbowy, któremu poruczono obowiązek sprawdzenia, czyli ten sen jest naturalnym, uniósł powieki Sariola, a zbadawszy puls i źrenice, rzekł:
— Chorobliwa ospałość tego człowieka, wynikła z nadużycia roślinnej trucizny. W ciągu trzech lub czterech godzin żyć on przestanie.
— Niemógłżebyś dać mu doktorze przeciwdziałającej trucizny? pytał Jobin.
— Byłoby to daremnem. Doza ogromna być musiała. Jest to już człowiek umarły.
— Tam do djabła! Ale przynajmniej zanim się przeniesie na tamten świat, przebudzi się i będzie mógł mówić?
— Mam nadzieję. Będę robił wszystko, ażeby powstrzymać chwilowo kongestję, a tym sposobem wrócić umierającemu na chwilę przytomność.
To mówiąc zabrał się do dzieła.
Słyszeliśmy, jak Croix-Dieu mówił, przygotowując butelkę Johannisbergera:
„Oktawiusz wyjdzie odemnie zupełnie zdrów i wesoły. Nazajutrz, uczuje się nieco słabym. We trzy dni potem położy się w łóżko, a przed końcem miesiące
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/150
Ta strona została przepisana.