Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/161

Ta strona została przepisana.

jestem pewną, że przebaczenie z jego strony jest niemożebnem!
— Kto wie, szepnęła Henryka.
— Nie przygnębi mnie on wybuchem swojego gniewu, mówiła dalej wicehrabina, ale mnie obrzuci pogardą. W mojej pokorze i żalu, będzie widział jedno kłamstwo więcej: nową obłudę. Odepchnie mnie... wypędzi!
— Gdyby wypędził cię, biedne dziecię, odpowiedziała Henryka, natenczas zmieni się położenie rzeczy; wtedy ja tobie zaofiaruję schronienie, którego obecnie odmówić ci jestem zmuszoną! Mój dom stanie się wtedy twym domem. Będziemy żyć razem w zupełnej samotności, ponieważ twoja obecność wypędzić odemnie musi mojego syna, pojmujesz to dobrze. Przestępując próg mieszkania, zajętego przez swoją matkę i ciebie, Andrzej naigrawałby Bogu, i mnie zarazem obrażał.
Gorączkowy rumieniec zranionej osobistej godności, zapłonął na twarzy Herminii, wracając jej chwilowo cały blask młodocianej urody.
— Pani! zawołała ze wzruszeniem, przed chwilą nazwałaś mnie swą córką. A więc, okażę się godną tej nazwy! Rozkazujesz, będę ci posłuszną. Wskazałaś mi drogę, pójdę nią. Jestem gotową do wszelkich ofiar, gotową na najboleśniejsze upokorzenia. Nie żądaj jednak, by moje serce wyrzekło się miłości dla Andrzeja, bo tego uczynić nie byłabym w stanie! A teraz uściśnij mnie, moja matko, i módl się za mnie! Wracam do pana de Grandlieu.
— Czy sądzisz biedne me dziecię, że pozwoliłabym ci tam pójść samej? zapytała żywo Henryka.