rewolwer, zawołał:
— Mamy cię nareszcie! Poddaj się!
Filip ryknął, jak dzikie zwierzę, a zdumiony nieoczekiwaną od tej strony napaścią, strzelił trzy razy, lecz niepewną, drżącą ręką.
Jobin uczuł palący ból w ramieniu. Po za nim jeden z agentów padł z roztrzaskaną czaszką.
— Ach! podły łotrze! huknął Jobin. Wyzywasz, a więc niech się stanie!
I strzelił dwukrotnie.
Obie ręce Filipa obwisły bezwładnie wzdłuż ciała. Pierwsza z kul zraniła mu pięść u prawej ręki, druga strzaskała lewe ramię powyżej łokcia.
Mimo to usiłował bronić się jeszcze. Chciał gryźć, oknem wyskoczyć, wszystko nadaremnie. Walka trwać dłużej nie mogła. Prawo zwyciężyło. Agenci stali się panami tego obezwładnionego potwora.
W godzinę później ciężkie drzwi więzienia Conciergerie zamknęły się za zbrodniarzem, a Jerzy Tréjan po rozmówieniu się z sędzią śledczym, swobodnie dążył do pałacu sprawiedliwości.
Tegoż samego dnia po południu, wezwany chirurg do Filipa Croix-Dieu, oznajmił, iż zachodzi potrzeba amputacji lewego ramienia i prawej ręki. Przeniesiono ranionego do infirmerji i podwójnej tej operacji natychmiast dokonano.
Filip zniósł ją obojętnie z dziwnym stoicyzmem.
— Doktorze, rzekł sędzia śledczy do chirurga, ocal mi tego człowieka. Jest on własnością szafotu i gilotyny. Za tyle popełnionych zbrodni, kara publicznie mu
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/181
Ta strona została przepisana.