Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/25

Ta strona została przepisana.

nów! Nie licząc sum innych, jakie znam dobrze, i na które wiele rachuję. Tak, Robercie Loc-Earn, dobry mój przyjacielu, poczynam wierzyć nareszcie, że przy schyłku życia ujrzysz się w skórze bardzo bogatego człowieka!

Tu schował długą butelkę i mały flakon w szufladę, jaką zamknął na klucz. Sprzątnął grajcarek, nóż, pudełko z proszkiem, a siadłszy przy biurku zaczął pisać te słowa:

„Niedziela.

„Mam wiele do pomówienia z tobą, drogi Oktawiuszu, i to o rzeczach bardzo ważnych. Jeżeli nie masz pojutrze, to jest we wtorek, nic lepszego do roboty, przyjdź do mnie na śniadanie około jedenastej. Gdybyś we wtorek nie miał wolnego czasu, wybierz dzień jaki ci się podoba. W każdym razie odpisz mi, proszę. Twój najżyczliwszy

Croix-Dieu“.

Zaledwie zdołał wypisać adres na kopercie tego lakonicznego listu, zapukał ktoś do drzwi sypialni.
Drzwi te, jak wiemy, były z wewnątrz na klucz zamknięte; Filip podniósł się więc, aby je otworzyć, i ujrzał w progu swego lokaja, którego zwykła powolność zmieniła się widocznie w jakąś kłopotliwą troskę.
— Cóż się stało, czego chcesz? pytał Croix-Dieu.
— W przedpokoju, panie baronie, oczekuje jakiś niesłychanie gniewliwy mężczyzna, którego mi się pozbyć niepodobna.
— Któż to być może?
— Nie wiem, wygląda na jakiegoś biedaka, jest bar-